Już dziś zapowiedziany dawno wpis o tym, czego tłumacze nie lubią. Znajdzie się takich kwestii na pewno kilka, żeby jednak nie siać tu negatywnej atmosfery, odsyłamy Was także do jednego z pierwszych naszych artykułów na temat tego, co tłumacze lubią.
Co wkurza tłumaczy?
Co nas denerwuje, nawet jeśli nie zawsze dajemy po sobie znać? Co testuje naszą cierpliwość i sprawia, że „tłumacz płacze, jak tłumaczy”? Przed Wami cała lista skarg i zażaleń – całkiem na serio, choć mamy też nadzieję, że z odpowiednim dystansem.
1. Źle przetłumaczone teksty w przestrzeni publicznej
Celowo sformułowaliśmy tak ten nagłówek, ponieważ tylko w takiej formie oddaje dokładnie to, o co nam chodzi. Teoretycznie nie ma złych tłumaczeń, są lepsze i gorsze. Praktycznie – wiele z nich to po prostu tłumaczenia niezbyt mądre. Co samo w sobie nie jest jeszcze przewinieniem – każdy popełnia błędy, jest to normalna, ludzka cecha. Problem pojawia się wówczas, gdy na skutek (również ludzkich) zaniedbań, ignorancji, a często też skąpstwa słabe tłumaczenie radośnie istnieje sobie w przestrzeni publicznej.
Nie chcemy tu wytykać palcami konkretnych przykładów, ale na pewno każdy z Was się z czymś takim kiedyś spotkał, zwłaszcza że sporadycznie tłumaczeniowe wpadki na przykład na płaszczyźnie politycznej są nagłaśniane w mediach. Tak jak okazjonalnie na stronach z memami pojawiają się legendarne już autentyczne zdjęcia z restauracji przedstawiające takie potrawy jak „follow in oil” (śledź w oleju) czy „denmark from chicken” (dania z kurczaka). Karty menu w knajpach i nietrafione hasła reklamowe w języku obcym to tylko czubek góry lodowej – ze słabymi, nieprzemyślanymi tłumaczeniami spotykamy się właściwie wszędzie: w opisach eksponatów muzealnych, w regulaminach hotelowych, w materiałach dla turystów, w instrukcjach obsługi, na stronach internetowych poważnych organizacji.
Problem wynika z tego, że osoby decyzyjne często lekceważą kwestie językowe – tłumaczenia zlecane są pracownikom, którzy znają język na średnim poziomie, co odbija się na poziomie komunikatu. Nawet jeśli tłumaczenie wykonuje specjalista, któremu także zdarza się popełnić błąd, w warunkach publicznych zwykle tylko pomarzyć można o tym, by teksty przechodziły jakąś korektę i weryfikację, która wyłapałaby pomyłkę. Przecież przed wydrukowaniem, dajmy na to, plakatu można by pokazać go komuś, kto potrafi znaleźć językową usterkę. Do tego niestety jednak zazwyczaj nie dochodzi. Najbardziej zatrważające jest to, że takie sytuacje coraz częściej mają miejsce także w środowiskach, które moglibyśmy uznać za sprzyjające językowej klasie, na przykład w literaturze. Wiele wydawnictw oszczędza na redakcji i korekcie – oraz na samym tłumaczeniu – co widać w wydawanych współcześnie publikacjach.
2. Błędy językowe
Ten punkt nawiązuje do punktu pierwszego, ale dotyczy błędów nie tylko w tłumaczeniach. Nie jesteśmy gramatycznymi terrorystami – nie spędzamy czasu na złośliwym wyłapywaniu błędów i wytykaniu ich naszym znajomym. Ale faktem jest, że ciężko jest nam błędów nie słyszeć i nie widzieć, skoro na tym polega nasza praca. I tak jak głosi nagłówek – nie lubimy samych błędów i źródeł ich istnienia, a nie ich autorów. A tym, co nas złości w pojawianiu się błędów, są właśnie te aspekty, o których wspomnieliśmy wcześniej – niedbałość i lekceważenie, zwłaszcza w języku pisanym, bo ten mówiony pozwala na o wiele więcej. Gdy błędy popełniane są w wyniku błogiej nieświadomości czy trudnego do wyeliminowania nawyku, można na nie przymknąć oko. Ale można też starać się poznać ich przyczynę oraz właściwą wersję – czyli starać się coś zmienić.
To, jak mówimy, wpływa na to, jak żyjemy. Świadomość językowa pozwala nam używać języka lepiej, skuteczniej i trafniej. Bliska nam jest więc myśl profesora Walerego Pisarka, który mówił o tym, że bylejakość tekstów sprzyja bylejakości myślenia ich odbiorców.
3. Niechlujne teksty
Czyż słowo „niechlujny” nie brzmi pięknie?
Niestety teksty niechlujnie napisane i sformatowane pięknie nie brzmią. Naszym celem jest odesłać klientowi tekst w jak najlepszym stanie, dopieszczony i doszlifowany do ostatniego przecinka, do każdego wykrywalnego niuansu znaczeniowego. Nie jest to możliwe, gdy do tłumaczenia dostajemy tekst, który sam w sobie jest dopiero szkicem, wersją pierwszą z dziesięciu, zupełnie niedopracowaną i przez nikogo niesprawdzoną. Można to porównać do wizyty u krawca czy krawcowej. Jeśli oddajemy do naprawy lub przeróbki sukienkę albo garnitur, zwykle uprzednio dajemy je do pralni, czyścimy, dbamy o to, by jakoś się prezentowały, by można było na nich komfortowo pracować. Dokładnie tak samo jest z tekstami.
Nie chodzi o to, że każdy ma być doskonałym pisarzem i precyzyjnym twórcą tekstów. Ale zawsze można zadbać o to, co w naszej mocy – o spójne formatowanie, o brak literówek w oryginale, o usunięcie powtarzających się słów, o poprawienie podstawowych błędów ortograficznych. W tym wszystkim pomagają edytory tekstu. Tak naprawdę sprowadzić można ten apel do jednego – tekst przed wysłaniem do tłumacza trzeba przeczytać. Brakujący przecinek czy inny znak interpunkcyjny może zmienić znaczenie całego zdania. Niejasna wypowiedź nie może być jasno przetłumaczona na drugi język. Tłumacze wgryzają się w tekst po to, by jak najtrafniej oddać sens źródłowy – a o to trudno, gdy sensu nie ma.
Tu nawiązać można do powiązanego z powyższym problemu – jeśli wysyłamy tekst do tłumaczenia, powinna być to ostateczna wersja tekstu źródłowego. Każda kolejna zmiana czy dosyłanie nowych wersji wpływa na decyzje tłumacza i może sprawić, że niektóre fragmenty trzeba przetłumaczyć od początku – a to wpływa i na czas wykonania przekładu, i na jego koszt.
4. Nierealne oczekiwania
Prawdopodobnie nikt nie lubi nierealnych oczekiwań. Czym są one w stosunku do nas? Często dotyczą natury wysyłanych nam zleceń. Chodzi tu zwłaszcza o teksty „na wczoraj”, na już, na ostatnią chwilę, tuż przed publikacją; o zlecenia wysyłane późnym wieczorem z terminem na wcześnie rano nazajutrz. Wiemy, że często nie jest to wynikiem złej woli, tylko nieświadomości – nie każdy musi wiedzieć, jak dużo czasu zajmuje tłumaczenie tekstu (i że czas ten zależy właśnie od tekstu).
Dlatego zwykle w rozmowie wyjaśniamy, że tłumaczenie danego projektu w tak krótkim, natychmiastowym terminie jest niemożliwe, i to nie z powodu natłoku innych projektów, ale właśnie dlatego, że jest fizycznie niewykonalne z racji jego długości, tematu czy formatowania. Nasi klienci zazwyczaj to rozumieją i uzgadniają z nami inny termin, co kończy się pomyślnie dla wszystkich stron i samego tekstu. Gorzej, gdy sytuacja robi się nieprzyjemna – w końcu zawsze znajdzie się ktoś, kto chętnie zarwie noc albo po prostu przetłumaczy tekst na odwal się, a wtedy my jesteśmy postrzegani w negatywnym świetle, choć jedynie chcieliśmy wykonać swoją pracę porządnie i z poszanowaniem pewnych dobrych praktyk.
Co ciekawe, te nierealnie wysokie oczekiwania przeważnie dotyczą właśnie ceny i deadline’u. Tylko czasami zdarza się, by nacisk został położony na jakość – o którą oczywiście zawsze dbamy na pierwszym miejscu. Bardzo chętnie prowadzimy rozmowy o nowych wyzwaniach – nieznana nam wcześniej tematyka tekstu, dodatkowe usługi językowe, tłumaczenia kreatywne. Dobrze jest rozmawiać o swoich oczekiwaniach i możliwościach, by potem móc je do siebie elastycznie dopasować.
5. Brak szacunku dla cudzego czasu
Ilu z was umówiło się kiedyś na spotkanie – czy to prywatne, czy biznesowe – które zostało odwołane w ostatnim momencie bez podawania przyczyny, mimo że termin ustalony był już dawno i musieliście dopasować pod niego lub wręcz ograniczyć inne plany? A ilu z Was było właśnie tą osobą odwołującą spotkanie bez podawania przyczyny?
Temat ten wynika w dużej mierze z poprzedniego i doświadczyć go można nie tylko w życiu zawodowym. Jako inny przykład podać można ponownie niektóre rodzaje zleceń – właśnie te wysyłane o 18 w piątek z terminem realizacji na 8 rano w poniedziałek. Jeśli taki projekt opatrzony jest dodatkowym komentarzem z pytaniem, czy jest możliwość pracy w weekend, czy nie byłoby to problemem – czasem nie jest to problemem i w zależności od okoliczności można się dogadać. Zwykle jednak chodzi o niemyślenie – niemyślenie o tym, że ta druga osoba też ma swoje życie i że organizowanie go z góry na swoją modłę niekoniecznie będzie uprzejme.
Zdajemy sobie sprawę, że pracownicy wielu firm pracują w ustalonym rytmie godzinowym i często wysyłają zlecenia na zewnątrz pod koniec dniówki – ale to, że tłumacze działają w ramach bardziej elastycznego grafiku, nie oznacza, że pracują z założenia wyłącznie nocami i weekendami. Ponownie – wystarczy zapytać i porozmawiać. Uprzedzić jakiś czas wcześniej, gdy wiadomo, że szykuje się tekst, który będzie miał krótki termin realizacji o niestandardowej porze. Okazać szacunek.
6. Brak szacunku między tłumaczami
Trochę to smutne, ale zdarza nam się też obserwować brak wzajemnego szacunku w środowisku tłumaczy, choć na szczęście nie doświadczyliśmy tego bardzo bezpośrednio czy osobiście. Nie jest to zjawisko nagminne, ale niepokojąco zbyt częste.
Z jednej strony są osoby, które niejako podkopują innych tłumaczy, pracując za hańbiąco niskie stawki i wykonując swoją pracę skrajnie nierzetelnie, co kładzie się cieniem na całej grupie zawodowej. Z drugiej strony tłumacze starsi stażem często bardzo lekceważąco i niegrzecznie wypowiadają się o młodszych koleżankach i kolegach, nie biorąc w ogóle pod uwagę tego albo zapominając o tym, że na początku – jak w każdym zawodzie – o wielu rzeczach się nie wie. Niestety niewinne pytania na grupach społecznościowych dla tłumaczy nierzadko wywołują niezasłużone burze. Czyżbyśmy znowu doszli do tego samego wniosku, że wystarczyłoby porozmawiać, spokojnie, otwarcie i z szacunkiem?
7. Stereotypy na temat tłumaczy
Mało kto przepada za stereotypami na swój temat. O tych dotyczących tłumaczy wspominamy regularnie, mamy też osobny post poświęcony mitom o tłumaczach. Tutaj wymienimy więc tylko parę przykładów, od których włos jeży się nam na głowach.
Jednym z takich mylnych przekonań jest to, że tłumacze „przepisują” tekst. Gdyby było to takie łatwe, nie byłoby też tak ekscytujące. Gdyby było to takie łatwe, każdy mógłby być tłumaczem, bo wystarczyłoby „przepisywanie” słów ze słownika. Gdyby było to takie łatwe, specjaliści od tworzenia algorytmów dla tłumaczeń maszynowych nie pracowaliby tak ciężko nad ich doskonaleniem, a Tłumacz Google od dawna wystarczyłby każdemu (cóż, niektórym i tak wystarcza). Żeby przetłumaczyć tekst, nie wystarczy zrozumieć pojedyncze słowa, ale wszystkie sensy i znaczenia, które się za nimi kryją. Trzeba wiedzieć, jak łączyć poszczególne wyrazy w danym języku. Tłumaczenie dosłowne nie bierze pod uwagę kontekstu, konotacji i kultury. W skrócie mówiąc – do tłumaczenia potrzebne jest przede wszystkim MYŚLENIE.
To z kolei rodzi kolejny mit – tłumacz jest jak słownik i zna wszystkie słowa w danym języku. Tak nie jest. Stety lub niestety. Czy Wy znacie wszystkie słowa w rodzimym języku? Obawiamy się, że jest to niemożliwe. Tłumaczymy teksty z różnych dziedzin specjalistycznych, co sprawia, że nasze słownictwo bogaci się, a mentalny leksykon rośnie. Ale sztuką nie jest zapamiętać wszystkie pozycje z glosariusza, tylko umieć ZNALEŹĆ potrzebne słowo w odpowiednich źródłach i trafnie dobrać je do danego zdania. Niewiele rzeczy bardziej peszy tłumaczy (a także filologów, językoznawców i lektorów) niż pytanie „A jak jest ………………… po angielsku/hiszpańsku/niemiecku itd.?”. Często nie znamy odpowiedzi od razu. Wiemy jednak za to, jak ją odnaleźć. I na pewno zapytamy o kontekst.
Czego jeszcze nie lubią tłumacze i tłumaczki?
To chyba tyle, choć moglibyśmy jeszcze dodać kilka rzeczy. Prośby o treści „Powiedz coś po hiszpańsku”, które sprawiają, że człowiek czuje się, jakby znowu był w przedszkolu i musiał recytować wierszyk. Absolutnie nieedytowalne i nieczytelne PDF-y do przetłumaczenia. Niewyraźne i zacinające się rozmowy telefoniczne. Postępująca wtórna analfabetyzacja w społeczeństwie. Niewspominanie nazwiska tłumaczy przy okazji mówienia o zagranicznych książkach czy innych publikacjach. Może starczy na dziś!
Mamy nadzieję, że nie był to przesadnie przygnębiający tekst. Nie chodzimy na co dzień tak wkurzeni na te wszystkie sprawy, że para bucha nam z uszu. Sądzimy jednak, że warto mówić otwarcie o tym, co jest nie tak i co nam przeszkadza, bo bywa, że te irytujące nas sytuacje są skutkiem niewiedzy drugiej strony, a nie jej złej intencji, a rozmowa może wiele zmienić. Jeśli nie zmienia, można do powyższej listy dodać punkt „Rozmowy, które nic nie zmieniają”.
Ciekawi nas bardzo, czy w Waszych profesjach denerwują Was podobne rzeczy, czy może zupełnie inne. Co z tym robicie i jak sobie radzicie?
Martyna & Paweł
One thought on “CZEGO NIE LUBIĄ TŁUMACZE”
Potwierdzam!