Dziś zamierzamy wpuścić Was dalej i głębiej za drzwi naszego biura i pokazać Wam, jak wygląda typowy dzień pracy tłumacza. Albo dzień życia tłumacza. Hmm… ciężko stwierdzić, czy jest między nimi jakaś różnica.
Dzień z życia tłumacza i tłumaczki
Od razu, rzecz jasna, możemy powiedzieć, że coś takiego jak „typowy dzień” nie istnieje. Tak jak nie istnieje typowy tłumacz czy tłumaczka. Założymy się, że u innych osób pracujących w tym zawodzie działa to wszystko zupełnie inaczej, zwłaszcza że część tłumaczy pracuje z domu, część w wynajętym lub własnym biurze, a część dla różnych firm zewnętrznych.
Ale oczywiście mimo że nie da się tak naprawdę wskazać czegoś takiego jak typowy dzień tłumacza, a nawet tydzień. Istnieją pewne powtarzalne punkty wspólne, które w różnych konfiguracjach pojawiają się codziennie (lub po prostu najczęściej).
Wpadliśmy na pomysł tego wpisu z dwóch przyczyn: żeby pokazać Wam, jak wygląda od środka życie tych osobliwych stworzeń, jakimi są tłumacze, oraz żeby podkreślić, że każdy z nas – nas dwojga, ale i nas wszystkich na świecie – pracuje inaczej, innymi sposobami i technikami, w innych porach wydajności. Jesteśmy przekonani, że elastyczność jest bardzo istotna w każdej branży.
Do sedna zatem – poniżej przedstawiamy nasze dwa spojrzenia na to, jak przebiega dzień pracy/życia tłumacza pod banderą Translatorion.
Mój standardowy dzień pracy I
Włączam komputer o godzinie 8:00 i sprawdzam korespondencję. Czasem zdarza się, że już o tej porze trafiają do nas pierwsze zlecenia, a innymi razy dostaję od zleceniodawców odpowiedzi na nasze pytania merytoryczne. Poranek to też chwila, kiedy odsyłam pierwsze zlecenia do klientów, które mają termin oddania przed południem.
Następnie robię śniadanie, które jem przy pracy. Rano staram się wykonywać mniej intensywne i skomplikowane zadania, gdyż moje ciało i intelekt jeszcze nie są do końca wybudzone. Dlatego jest to dość często moment zarządzania zleceniami, porządkowania skrzynki pocztowej (co potrafi zabrać dużo czasu!), wystawiania pilnych faktur, wykonywania przelewów, sprawdzania płatności i innych mniejszych lub większych zadań administracyjnych.
Gdy mój umysł się już trochę wybudzi, przechodzę do bardziej złożonej pracy, którą jest sprawdzanie tłumaczeń. Sprawdzam nie tylko własne teksty, lecz zajmuję się też zleceniami polegającymi na weryfikacji tekstów innych tłumaczy. W zależności od długości tekstów zadanie to może zająć kilka godzin. Oczywiście gdy nie mam czego sprawdzać, od razu przechodzę do kolejnego etapu dnia.
Tym etapem jest najbardziej wymagająca dla mnie praca, czyli samo tłumaczenie. Przez te główne godziny pracy tłumaczę teksty lub dokonuję post-edycji, czyli tłumaczenia na podstawie tłumaczenia maszynowego. Wiąże się to oczywiście nie tylko z samą pracą w programie CAT, ale też przeprowadzaniem wszelkich poszukiwań terminologii i wiedzy w internecie, słownikach i innych źródłach. A gdy skończę już tłumaczenia, a mam jeszcze czas roboczy danego dnia, przechodzę znowu do sprawdzania tekstów. Gdy teksty są już przetłumaczone i skrupulatnie sprawdzone, od razu je odsyłam.
Oczywiście są pewne zadania, które wykonuję w zasadzie o każdej porze. Na bieżąco prowadzę korespondencję z klientami, przyjmuję nowe zlecenia lub odmawiam, jeśli nie jestem w stanie czegoś przetłumaczyć ze względu na konflikt terminów lub tematykę spoza moich specjalizacji. Gdy tylko trafi do mnie nowe zlecenie, tworzę dla niego osobny folder i od razu wprowadzam do arkusza Excel, aby mieć kontrolę nad aktualną i nadchodzącą pracą.
Na koniec dnia zajmuję się też zadaniami niezwiązanymi bezpośrednio z tłumaczeniami, ale mimo to wszystko zawodowymi. Jest to pora na pisanie nowych wpisów na bloga, doczytywanie pewnych ciekawostek, które pojawiły się w trakcie tłumaczenia, czy inne drobne zajęcia administracyjne czy zarządzające.
Są jednak dni, których harmonogram odbiega od tego szablonu. Jest to na przykład koniec miesiąca, kiedy masowo wystawiam faktury, wprowadzam je do arkusza Excel, czy wpisuję przychody i wydatki. Wtedy też staramy się także razem podsumować ostatni miesiąc oraz omówić, co czeka nas w kolejnym. Z kolei na początku każdego miesiąca idę na spotkanie z księgową, której wręczam wszelkie dokumenty i z którą rozmawiam na bieżące tematy związane z podatkami czy ZUS-em.
Mój standardowy dzień pracy II
Wstaję zwykle ok. 8:00. Tak, tak, teraz pewnie wszyscy wydali z siebie odgłos zdziwienia, jeśli nawet nie oburzenia. Znacie pewnie określenia „ranny ptaszek” albo „nocna sowa” – to nie są tylko powiedzonka, ale całkowicie uzasadnione określenia, które w dzisiejszych czasach zostały gruntownie przebadane i przeanalizowanie, rodząc pojęcie „chronotypu”, o którym mamy zamiar napisać cały osobny tekst. W każdym razie – każdy z nas ma swój zegar biologiczny i w związku z tym funkcjonuje lepiej lub gorzej o danej porze, a ma to związek nie tylko z przyzwyczajeniami, ale też (a w zasadzie głównie) z genami.
Ja na przykład pracuję na najwyższych obrotach po południu i wieczorem. Czuję wtedy, że mój mózg jest żywy, super aktywny i zdolny do wszystkiego, zwłaszcza do wykonywania skomplikowanych zleceń. Rano natomiast nadaje się do mniej angażujących czynności. Zaczynam więc zwykle od sprawdzenia skrzynki mailowej i odpowiedzenia na wiadomości oraz do zaplanowania dnia i reszty tygodnia – czyli ogólne i szczególne sprawy organizacyjne.
Przed południem często też robię coś, co lubię, a przychodzi mi z względną łatwością – research! Wyszukiwanie i analizowanie informacji to mój konik i, jak się okazuje, możliwe jest przed całkowitym rozgrzaniem obu półkuli. Czytam więc materiały dodatkowe na tematy, których dotyczą moje tłumaczenia, poszukuję przydatnych źródeł oraz dokształcam się w innych dziedzinach, mniej bezpośrednio związanych z samym tłumaczeniem, takich jak choćby prowadzenie bloga, strony internetowej i po prostu firmy.
Oprócz tłumaczenia daję też od czasu do czasu lekcje języka angielskiego, hiszpańskiego i polskiego dla obcokrajowców. Grafik jest elastyczny, a zajęcia odbywają się przeważnie u nas, w różnej liczbie i częstotliwości. Czasem tłumacz musi też wyjść z domu – zaletą nienormowanego czasu pracy jest to, że można pozałatwiać sprawy w urzędach i instytucjach publicznych w godzinach ich otwarcia. Idę więc na tak zwane miasto – i załatwiam. Czasami trzeba spotkać się z księgową, czasami prowadzę lekcje zewnętrzne, czasami mamy spotkanie z klientem lub doradcą.
Popołudnie to pora dla mnie. Wtedy zwykle zasiadam do największych i najważniejszych zadań i wiem, że wykonam je rzetelnie, porządnie, dokładnie, sprawnie, efektywnie i przede wszystkim – najbardziej kreatywnie. Wówczas więc zajmuję się projektami tłumaczeniowymi, korektami i weryfikacjami, redakcją tekstów, pisaniem bloga oraz szlifowaniem moich własnych umiejętności językowych – zarówno w językach, które tłumaczę, jak i tych, które dopiero opanowuję. Gdy tłumaczę dłuższy, wymagający tekst, wpadam w niesamowity flow i nie zauważam, kiedy upływa czas. Wokół mnie płyną literki, słowa, zdania i znaczenia, a ja przeplatam je na inny język – i uwielbiam to!
Pracę kończę wieczorem (czasem późnym, czasem wczesnym; najczęściej z wyboru, sporadycznie z konieczności) i wtedy nadchodzi czas wolny. Który – zgadliście! – często polega na czytaniu książek. Oraz realizacji innych zajęć wspomnianych w naszym wpisie o tym, co lubią tłumacze. Często też wieczorami wychodzimy na spacery po Cieszynie.
A potem przychodzi kolejny dzień, który może być zupełnie inny, zarówno jeśli chodzi o godziny pracy, jak i rodzaj wykonywanej pracy. Ta zmienność i nieprzewidywalność może męczyć, ale przede wszystkim jednak cieszy, daje duże możliwości i nie pozwala na nudę.
Który z tych planów dnia opisała Martyna, a który Paweł? Trochę już nas znacie, więc na pewno potraficie zgadnąć!
Jak widać, nawet wśród ludzi, którzy świetnie się znają i codziennie pracują razem, istnieje mnóstwo różniących się od siebie schematów i preferencji dotyczących trybu pracy. Nasz standardowy dzień pracy nie istnieje – każdy jest inny i za to między innymi lubimy ten zawód.
A Wy, jak pracujecie?
Martyna i Paweł